Utopieni w prawie
W gąszczu niespójnych przepisów grasują bezkarni przestępcy
Z dr. Januszem Kochanowskim, specjalistą prawa karnego, rozmawia Marcin Przewoźniak
Czy jako społeczeństwo jesteśmy przygotowani na to, że dzieci zaczęły popełniać zbrodnie?
Nie jesteśmy na to przygotowani. Niedawno oglądaliśmy filmy amerykańskie, w których nauczyciel bał się wejść do klasy i wydawało się to zupełnie egzotyczne. Tymczasem mamy wzrost przestępczości nieletnich. To jest efekt rozpadu rodziny i innych instytucji wychowawczych. Mimo to wciąż uważa się, że poniżej pewnego wieku nie powinno się odpowiadać karnie, a powyżej tej granicy, pomiędzy 17. a 21. rokiem życia, odpowiadać w sposób łagodniejszy.
Karniści nie lubią chyba sformułowania "bezkarny". A takiego określenia używa się wobec 13-letnich przestępców.
Powinniśmy wrócić do kwestii odpowiedzialności nieletnich. Granica wieku powinna zostać obniżona. Pamiętajmy, że to nie musi być wyłącznie odpowiedzialność karna. Trzeba przeanalizować sposoby postępowania z nieletnimi sprawcami. Tu nie ma łatwych recept. Ale recept trzeba szukać, a nie udawać, że problem nie istnieje. Polski nie stać na zaniechanie walki z przestępczością, ponieważ nie stać nas na ponoszenie kosztów tych przestępstw. Zamiast szukać rozwiązania problemów, dajemy się im zaskakiwać. W 1993 r. dwaj chłopcy 11-letni i 12-letni, porwali w Wielkiej Brytanii dwulatka, którego torturowali i zamordowali. To był niezwykły wstrząs dla opinii publicznej nie tylko w tym kraju.
Skazano ich na długoletnie więzienie. Trybunał w Strasburgu określił, że państwo ma prawo wyznaczać tak niskie granice wieku karalności. Obaj zresztą niedawno wyszli na wolność.
No właśnie: piętnastolatek dostaje wyrok 15 lat więzienia. Po odbyciu dwóch trzecich kary wychodzi. Ma 25 lat i nie wie, jak radzić sobie w dorosłym świecie. Nie mamy praktycznie żadnej opieki nad osobami wychodzącymi z więzień i nieprzystosowanymi do życia na wolności. Nie ma też systemu przygotowywania skazanych na powrót do społeczeństwa. Nie ma pracy dla więźniów. Praca jest nie tylko środkiem resocjalizacji, ale sposobem wypełnienia czasu, aby nie popadali w większą deprawację. Mamy za to wysoki stopień recydywy. Ale to nie prowadzi do wniosku, że małoletni nie mają być karani za przestępstwa.
Z prawem karnym jest ciągły kłopot: jeśli jest ono zbyt surowe, to mówi się, że państwo jest restrykcyjne. Kiedy prawo się liberalizuje, państwo okazuje się bezradne wobec przestępców.
Faktem jest, że reformuje się polskie prawo karne od niepamiętnych czasów. Te reformy zawsze zależały od systemu politycznego. Jeśli system był opresyjny, prawo było także opresyjne. Gdy państwo się liberalizowało, miało to natychmiast odbicie w kodeksach. Dziś w Polsce brakuje korelacji pomiędzy liczbą popełnianych przestępstw a działaniami zapobiegawczymi, np. liczbą osadzonych. Mamy ok. 30 tys. osób skazanych prawomocnym wyrokiem na kary więzienia, a które z różnych powodów do tych więzień nie trafiają. Ci, którym grozi kara do dwóch lat więzienia, mają prawo do jej zawieszenia, o ile uda im się nie trafić za kraty przez rok od zapadnięcia wyroku. Tu nie ma żadnego sensu ani racjonalnej, konsekwentnej polityki karnej.
Dlaczego?
Państwo nie radzi sobie z problemem więziennictwa. Na początku lat 90. w reakcji na dotychczasowy represyjny system prawa zaczęto wprowadzać ideologię, że karanie jest rzeczą brzydką, a karanie więzieniem to coś, czego społeczeństwo powinno się wstydzić. Takie trendy są dosyć silne nie tylko w Polsce. Ale u nas próbuje się w ten sposób usprawiedliwiać nieumiejętność walki z przestępczością. Dlatego kodeks karny jest najczęściej poprawiany. Częste zmiany w kodeksie to efekt tego, że w Polsce bez przerwy zmienia się prawo. Zamiast coś usprawnić, wydaje się ustawę, często bez przepisów wykonawczych. To takie myślenie magiczne i prymitywne zarazem. Rzeczywistość jest zamulana ogromną ilością stanowionego prawa. Prawo karne w Polsce rzeczywiście zostało źle napisane. I za każdym razem wcale nie jest pisane lepiej, więc ciągle są ogromne możliwości jego poprawiania lub psucia. Ci, którzy je reformują, pozostają pod silnym wpływem doktryny niemieckiej. Niemiecki model prawa karnego oparty na karach bez pozbawiania wolności jest interesujący, ale wypracowano go w kraju bogatym, opiekuńczym i praworządnym, o stałym poziomie przestępczości. W Polsce kuratela nad karanym jest słaba, nakładane na niego obowiązki nie są egzekwowane, kara ograniczenia wolności nie funkcjonuje. Próba wprowadzenia tego modelu do Polski przypomina mi czasy PRL-u, kiedy władze nawoływały, by z braku mięsa przerzucić się na ryby, których też brakowało.
Czy sukces leży w dobrym przeliczniku winy na lata, czy w poprawnym funkcjonowaniu sądów?
Niezależnie od tego, jaki obowiązuje kodeks karny, polskie sądy i tak robią swoje. Zmiany w prawie nie odbijają się w sposób wyraźny na praktyce sądowej. Czyli wymiar sprawiedliwości jest niesterowalny, rządzi się własnymi prawami. To wskazuje, że - moim zdaniem - powinno się nieco ograniczyć swobodę orzekania sędziowskiego. Pora zreformować nie tylko sam kodeks karny, ale także pracę organów ścigania, sądownictwa, więziennictwa. Mamy w więzieniach 66 tys. miejsc i 80 tys. osadzonych, a kolejne 30 tys. z prawomocnymi wyrokami pozostaje na wolności. Skoro tylko 10-14 proc. sprawców przestepstw w ogóle trafia do więzień, a 75 proc. sprawców przestępstw przy użyciu przemocy jest zwalnianych warunkowo, to taki wymiar sprawiedliwości nie ma sensu. Tu się prosi o całościową reformę! I oczywiście należy też zbudować zakłady penitencjarne z prawdziwego zdarzenia oraz rozbudować system kar alternatywnych, np. prace społecznie użyteczne i elektroniczny monitoring dla warunkowo zwolnionych z więzień.
Elektroniczny monitoring, czyli skazańcy z mikroczipem wszczepionym pod skórę? Czy to nie wizja z filmu s-f?
Do tego dojdzie. Na razie w krajach Unii Europejskiej stosowana jest elektroniczna bransoletka, dzięki której można monitorować, czy karany np. przestrzega aresztu domowego, czy nie zbliża się do szkół (jeśli jest pedofilem), do stadionu (jeśli jest kibicem-chuliganem), do domu swej byłej żony (gdy sąd mu tego zakazał) itp. Poza tym taki skazany umieszczony w areszcie domowym sam pokrywa koszty monitoringu. Ponadto zwalnia miejsce w więzieniu, jest w społeczeństwie i musi się dobrze zachowywać. No i płaci za siebie rachunki. W Polsce to melodia przyszłości. Unia Europejska wymusi jednak na nas zastosowanie także i tej formy karania.