Dyskutują: dr Janusz
Kochanowski (prawnik, Uniwersytet Warszawski, fundacja „Ius et Lex"),
prof. Wiktor Osiatyński (prawnik, socjolog, Uniwersytet Środkowoeuropejski) i
dr Zbigniew Stawrowski
(filozof, Instytut Studiów Politycznych PAN, Instytut Myśli Józefa Tischnera)
oraz Tomasz Wiścicki
(„Więź")
„Więź":
Wydaje się, że następuje u nas swego rodzaju rozejście się pojęć prawa i
sprawiedliwości. Jest to o tyle dziwne, że ich związek wydawał się oczywisty.
Sądy, stosując prawo, mają wymierzać sprawiedliwość — to wydaje się bezsporne i
znalazło swój wyraz także w określeniu „wymiar sprawiedliwości". Tymczasem
ostatnio odwoływanie się do sprawiedliwości stało się czymś podejrzanym. Z
jednej strony — bywa ona przeciwstawiana prawu, w domyśle: bezdusznemu,
nieludzkiemu, niesprawiedliwemu. A z drugiej strony — samo wspomnienie
sprawiedliwości wywołuje często u prawników żachnięcie: my jesteśmy od prawa, a
jeśli ktoś mówi o sprawiedliwości, to widać chodzi mu o jakiś samosąd. Dziwnie
rzadko natomiast słychać, że prawo ma służyć sprawiedliwości.
Wiktor
Osiatyński: Sprawiedliwość funkcjonuje w dwóch, a właściwie w trzech
porządkach: społecznym, prawnym i moralnym. Pojęcie sprawiedliwości społecznej
było nadużywane, służąc legitymizacji bardzo niesprawiedliwych porządków i
interesów. Samo pojęcie sprawiedliwości zostało przez to nadwyrężone. Ale co
ważniejsze — to pojęcie jest zarówno kategorią prawną, jak i moralną. W sensie
prawnym mamy do czynienia ze sprawiedliwością retrybutywną, polegającą przede wszystkim na
właściwej odpłacie za czyn, stosowaną przede wszystkim w prawie karnym, albo restytutywną, zmierzającą do
przywrócenia stanu poprzedniego lub zrównoważenia szkody, stosowaną głównie w
porządku prawa cywilnego.
Następuje dzisiaj u nas bardzo ważny i
bardzo trudny proces przechodzenia od kultury opartej na normach moralnych do
kultury opartej na normach prawnych. W systemie komunistycznym normy prawne nie
miały legitymacji, były narzucone z zewnątrz, były też w jakimś sensie okrutne.
Ludzie im nie ufali, w związku z czym wytworzył się cały system kultury normatywnej, którą nazywam
moralistyczną. Taka jest kultura każdego podziemia, opozycji, grupy
uciemiężonej przez prawo zewnętrzne. Pozwala ona takiej grupie przetrwać i
utrzymywać wewnątrz niej pewne normy, często bardzo rygorystyczne. Jednocześnie
taka kultura jest przeważnie dosyć nietolerancyjna wobec innych
— bo w podziemiu, w opozycji trudno o szeroką gamę tolerancji. W takiej
kulturze nie ma procedur gwarantujących, dających ochronę, na przykład przed
klątwą. Klątwa jest totalna —jest moralistycznym aktem wymierzenia kary.
Ta transformacja od kultury
moralistycznej do kultury prawnej odbywa się w pewnym sensie kosztem moralnego
pojęcia sprawiedliwości. Kiedy zaczynamy tworzyć społeczeństwo, w którym — jak
zakładamy — procedury mają chronić podejrzanych, nie można rzucić klątwy na
podstawie podejrzenia, istnieje duża doza tolerancji, a prawa i procedury
chronią ludzi, których zachowanie może się spotykać z dezaprobatą, ale prawnie
powinno być tolerowane — powstaje z tego powodu sporo zamieszania.
Na dodatek w życiu publicznym coraz częściej uznaje się, że świństwo nie
może zostać napiętnowane moralnie, dopóki sąd nie ukarze jego sprawcy
prawomocnym wyrokiem za przestępstwo. Zatarcie granicy między przestępstwem a
niedopuszczalną w życiu publicznym nieprzyzwoitością jest bardzo groźne.
Janusz
Kochanowski: Z tego opisu wynikałoby po pierwsze, jakby ten proces był
nieunikniony, a po drugie — że należy go zaakceptować
albo przynajmniej nie oceniać jako zły czy dobry, tylko przedstawić jego opis
aprobujący. Tymczasem —jak powiedziała pewna niemiecka dysydentka — spodziewaliśmy się sprawiedliwości, a
otrzymaliśmy prawo. Prawa nie można oderwać od sprawiedliwości. Jeśli podążamy
po nakreślonej tutaj drodze, która kulturę moralną, opartą na sprawiedliwości,
zastępuje kulturą prawną — to znajdziemy się tu, gdzie obecnie jesteśmy: gdy system prawa ulega wynaturzeniu, bo nie ma
żadnego punktu odniesienia, który bezwzględnie musi być w niego wmontowany.
To się powtarza w historii w różnych
państwach, w różnych ustrojach. Dobry przykład —jak zwykle — stanowi Anglia.
Kiedy prawo stało się zbyt sztywne, martwe, stworzono system eąuity— odnoszenia
się do zasad słuszności. My jesteśmy pięć minut przed
dwunastą, a może pięć minut po dwunastej. Musimy nasz wynaturzony system — bo tego chyba nie trzeba udowadniać — skonfrontować
z ocenami według kryteriów słuszności i sprawiedliwości. Nie możemy dążenia do
sprawiedliwości zastąpić procedurami prawnymi, uzasadniając, że to jest jedyna
droga. Jesteśmy na etapie, w którym — jak powiedział Platon w jednym z dialogów
— zohydzają sprawiedliwość w obawie, że zostanie im wymierzona. To zohydzanie
odbywa się poprzez ataki polityczne, teorie prawne i filozoficzne. Tymczasem
jest to jedyna busola — niezależnie od tego, jak trudna do określenia i jak
skomplikowana w użyciu — do której musimy się odnosić,
aby prawo nie zatraciło swojej moralności i legitymizacji, aby nie stało się
narzędziem manipulacji, tak jak kiedyś było narzędziem wyzysku.
Zbigniew
Stawrowski: Mnie jednak
bardziej interesuje sam problem sprawiedliwości. Bolesne zjawiska, które
obserwujemy wokół nas, dotyczą rzeczywistości skażonej ludzkimi ułomnościami.
Zanim przejdziemy do opisu naszej empirycznej rzeczywistości, warto byłoby
określić racjonalne kryteria, niejako snopy światła, które pozwolą nam
ją porządkować. Z filozoficznego punktu widzenia bardzo ważne jest, aby na
tyle, na ile to możliwe, dostrzegać pewne idee w ich czystości. Nacięcie istnieje bowiem nie między prawem a sprawiedliwością, tylko
pomiędzy sprawiedliwością a prawem stanowionym, czyli ustawami. Prawo w sensie
ścisłym jest blisko spowinowacone ze sprawiedliwością, wskazuje na to już sam
źródłosłów, natomiast ustawy jako takie są. czymś zupełnie
innym, są dziełem człowieka, i może się zdarzyć, że ze sprawiedliwością nie
będą miały nic wspólnego. Zasadnicze pytanie brzmi, czy i na ile ustawy jako
wytwór ludzkiej woli odpowiadają kryteriom pochodzącym ze świata rozumu,
odpowiadają idei sprawiedliwości.
Druga sprawa, która wydaje mi się kluczowa, to kwestia
rozumienia, kim tak naprawdę jest człowiek. Nie da się mówić sensownie o prawie
ani sprawiedliwości , jeśli nie dostrzeżemy, że kryje
się za nimi określona wizja człowieka.
J.
Kochanowski: I społeczeństwa.
Z.
Stawrowski: Tak, to
jest oczywiście druga strona zagadnienia, bo człowiek nigdy nie jest sam —
nasze człowieczeństwo na tym polega, że zawsze odnosimy się do innych ludzi.
Pojęcie podmiotowości człowieka zawiera w sobie pewne konieczne warunki, które
muszą zostać uwzględnione, jeśli mamy sensownie mówić o podstawowych
kategoriach porządku prawnego, porządku sprawiedliwości, w tym także o karze.
Kto może być podmiotem porządku prawnego, kto zatem może być karany? Tylko ten,
kto jest przynajmniej po części wolny i odpowiedzialny. Od tego trzeba zacząć.
Jeżeli tego założenia nie ma, to mówiąc o wymiarze sprawiedliwości, w gruncie
rzeczy fałszujemy rzeczywistość i obracamy się w sferze fikcji.
Przestępstwo czy
konflikt?
— W ten sposób przeszli panowie do
zasadniczego tematu rozmowy — sprawiedliwości w prawie karnym. Co to znaczy
sprawiedliwie' potraktować sprawcę przestępstwa?
J.
Kochanowski: W prawie karnym najogólniej możliwe są trzy wersje odpowiedzialności. Pierwsza to klasyczna — obecnie neoklasyczna — która jest oparta na wolnym czynie człowieka,
winie, wynikającej ze swobodnego wyboru człowieka — człowiek musi być
odpowiedzialny, oraz karze. To właśnie ludzie wymyślili na początku: zło musi
się spotykać z odpowiedzialnością i sankcją.
Druga koncepcja oparta jest na innej
triadzie. Mówi się mianowicie: nie karzemy czynu — co
jest do pewnego stopnia słuszne, ale w konsekwencjach bardzo niebezpieczne —
lecz człowieka. Zamiast czynu jest więc człowiek,
zamiast winy — stan niebezpieczeństwa, jego przewidywalność w przyszłości.
Człowieka karzemy nie dlatego, że coś złego popełnił,
ale żeby tego nie popełnił w przyszłości. Trzecim elementem tej triady nie jest
kara — bo ona w tej sytuacji traci sens — lecz środek
zabezpieczający, dostosowany do stopnia zagrożenia ze strony sprawcy. Zamiast
triady: czyn-wina-kara, mamy więc inną: człowiek-stan niebezpieczeństwa-środki
zabezpieczające.
Jest jeszcze jedna koncepcja, obecnie
najbardziej modna i najbardziej w sumie niebezpieczna. Pojęcie zła, które sprawca
przestępstwa wyrządza ofierze, zastępuje ona pojęciem konfliktu. Nie ma
przestępstwa — mówią niektórzy abolicjoniści, tacy jak norweski kryminolog Nils Christie —jest konflikt,
powinien on więc być rozwiązany, najlepiej poprzez
mediację, a celem ma być restytucja, czyli przywrócenie stanu poprzedniego. To
jest trzeci etap podejścia do rozumienia sprawiedliwości, najbardziej aktualny,
powiedziałbym: najbardziej modny w niektórych kręgach liberalnego podejścia do
odpowiedzialności karnej.
W ten sposób dochodzimy do zanegowania
czegoś, co uważam za podstawowe prawo, podstawowy wynalazek ludzkości, czy —
ktoś by powiedział — prawo natury, tak podstawowy, jak wynalazek koła czy
ognia. Mam na myśli potrzebę kary za wyrządzone zło. Prawo do bycia odpowiedzialnym
jest fundamentalnym prawem naturalnym, którego pogwałcenie stanowi naruszenie
wszystkich moralnych uprawnień i obowiązków. To jest filar czy fundament, na
którym opiera się integracja społeczna. Jeśli ją zanegujemy, odrzucając
proporcjonalność kary do przestępstwa, tak jak było w szkole ochrony
społecznej, opierającej się na niebezpieczeństwie sprawcy — pogwałcimy wszelkie
reguły gwarancyjne prawa, a jeśli przechodzimy do abolicjonizmu, czyli do
zastąpienia zła i przestępstwa konfliktem, efekt jest podobny, tylko osiągany w
imię innych celów.
W.
Osiatyński: Uważam, że istnieje przestępstwo, które jest wielkim złem,
uważam też, że istnieje ograniczone miejsce na to, co nazywa pan karą jako
porządkiem naturalnym lub Bożym. Natomiast uważam, że może istnieć jeszcze
zupełnie inna koncepcja i cieszę się, że świat ewoluuje w stronę tej czwartej
koncepcji, która mówi: czyn — konsekwencja tego czynu — odpowiedzialność.
J.
Kochanowski: Według mnie to się mieści w którejś z trzech poprzednich.
W.
Osiatyński: Moim zdaniem nie. Moja konsekwencja będzie szersza od pańskiej
kary, ponieważ w tej konsekwencji może się mieścić zarówno to, co pan i prawo
karne nazywa karą, jak i wiele z tego, co postuluje sprawiedliwość naprawcza,
na przykład restytucja — wynagrodzenie krzywd ofierze i społeczności, a nawet,
jeżeli ktoś potrzebuje do tego tradycyjnego światopoglądu religijnego —
wybłaganie łaski u bogów. Dla mnie jednym z ogromnych zagrożeń ze strony tej
części filozofii prawa, która nie potrafiła sobie poradzić z tym, co określił
pan jako abolicjonizm — który ja też odrzucam —jest
to, że konsekwencje sprowadziła do kar, uznając, że taki jest porządek
naturalny.
Czyn przestępczy powoduje różnego
rodzaju skutki o charakterze naturalnym, one są przeważnie smutne i dolegliwe dla
innych. Ponieważ takie czyny nie powodują automatycznych skutków dotkliwych dla
sprawcy — musimy w sztuczny sposób, za pomocą odpowiednich procedur dołączyć
takie konsekwencje. Uważam, że w kategoriach konsekwencji, w której mieści się
też kara, możemy w dużo bogatszy sposób kształtować z jednej strony problem
sprawiedliwości, czyli sprawiedliwej odpowiedzi na czyn przestępczy, a z
drugiej tego, co w pańskiej wizji tak dalece się nie mieści, że pan to traktuje
jako wizję osobną.
Uważam, że w tym moim rozumowaniu: czyn
— konsekwencja — odpowiedzialność, przy dobrym i sprawiedliwym doborze różnego
rodzaju konsekwencji można jednocześnie w pewnym sensie przywrócić
sprawiedliwość, a jednocześnie zapobiec większemu złu.
J.
Kochanowski: Nie ma sporu między nami, to są uzupełniające się stanowiska.
Z.
Stawrowski: Staram się
widzieć całą tę sprawę bardziej syntetycznie i uważam, że te dwa stanowiska nie
tylko się uzupełniają, ale są wręcz konieczne do tego, żeby mówić o
sprawiedliwości w odniesieniu do konkretnych czynów.
Nawiązując do rozważań filozoficznych, obecnych od początku
w dziejach ludzkiej myśli, człowieka można postrzegać w dwóch perspektywach.
Można go widzieć jako istotę całkowicie racjonalną, mając jednocześnie
świadomość, że naprawdę, w naszym konkretnym, codziennym życiu, jest to tylko
pewna „idea regulatywna",
ideał, o którym możemy myśleć, ale nie możemy go w pełni zrealizować. Jeżeli
jednak przyjmiemy takie założenie, możemy budować pewną logiczną strukturę,
odsłaniając w pełni racjonalną „logikę" relacji międzyludzkich.
W tej perspektywie jesteśmy w stanie
formułować ogólne sądy, odpowiadające doskonałej sprawiedliwości. Na przykład,
jeśli ktoś dopuści się morderstwa, to sprawiedliwie należy mu się za to kara
śmierci. Pozostając na poziomie czystej idei sprawiedliwości, abstrahujemy od
konkretnej oceny tego, czy dany sprawca
dokonał swego czynu w pełni
świadomie, czy też jakieś inne czynniki wpłynęły na to, że jego zachowanie nie
może zostać uznane za w pełni dobrowolne i racjonalne. Możemy jednak powiedzieć: jeżeli ktoś w pełni świadomie postanawia
potraktować drugiego jak przedmiot i dla jakichkolwiek własnych celów pozbawić
go życia, to za taki czyn sprawiedliwie należy mu się kara śmierci.
Ale jeśli uwzględnimy nie tylko
racjonalny, ale również czysto naturalny wymiar ludzkiego istnienia, to
niewykluczone, że zgodnie z klasyczną, platońską definicją sprawiedliwości:
„oddać każdemu, co mu się słusznie należy", sprawiedliwe może okazać się
niekiedy odejście od zasad czystej sprawiedliwości. Chodzi tu po prostu o
uwzględnienie tego, że nikt z nas nie jest w pełni istotą racjonalną i wtedy w
ocenach konkretnych sytuacji pojawiają się te elementy, o których wspominał profesor Osiatyński.
Musimy wziąć pod uwagę zarówno aspekt uwikłania, uwarunkowania, balastu, jak i
to, że życie człowieka jest drogą, gdzie stale istnieje możliwość upadku i
poprawy. Jeżeli mówimy o sprawiedliwości w szerokim kontekście, obie
perspektywy wydają się jak najbardziej uprawnione.
J.
Kochanowski: Sprawiedliwość restytucyjna nie pozostaje w sprzeczności ze
sprawiedliwością retrybutywną — lecz ją, z mojego punktu widzenia, uzupełnia. Jest jednak
źle, jeśli sprawiedliwość restytutywna
przekreśla retrybutywną.
Dla mnie punktem wyjścia jest to, że zło wymaga kary — i to jest sprawiedliwość
retrybutywną. Dalej,
potrzeba, żeby ten, kto narusza ład społeczny ze szkodą dla jego reguł, nie
odnosił z tego korzyści — i to jest sprawiedliwość dystrybutywna. W przypadku
spraw drobniejszych, takich jak spory sąsiedzkie, pomówienia, kłótnie,
zniesławienie, zniewaga — aparat pojęciowy sprawiedliwości restytutywnej i rozwiązywania konfliktu jest dla
mnie do przyjęcia. Jeśli jednak chodzi o gwałt, rozbój czy morderstwo, to
sprawiedliwość restytutywna
i rozwiązywanie konfliktów są dla mnie środkiem zupełnie nieadekwatnym do tego
rodzaju zbrodni.
Musimy sobie postawić pytanie, czy kara,
sankcja, jest wymierzana w interesie jednostek — ofiary i sprawcy, czy też w
interesie ładu społecznego. Dla mnie bezapelacyjne jest, że kara i
odpowiedzialność służy społeczeństwu. Dlatego na przykład bliscy zamordowanego
nie mogą skutecznie przebaczyć sprawcy. Natomiast w drobniejszych sprawach
prywatnoskargowych państwo przyznaje pokrzywdzonemu większą władzę dysponowania
odpowiedzialnością. To jego interes wychodzi na plan pierwszy. W tym zakresie
sprawiedliwość restytutywna,
rozwiązywanie konfliktu mogą być użyteczne.
W.
Osiatyński: Myślę, że pozornie można pogodzić nasze koncepcje, aleja bym
wolał ich nie godzić, bo widzę między nimi zasadnicze różnice. Jeżeli mówię o
czynie, konsekwencji, odpowiedzialności, to w podtekście podważam źródła teorii
prawa karnego przynajmniej od czasów Beccarii.
Chciałby wyjaśnić, co podważam:
przede wszystkim — samą zasadę, którą panowie uznali za coś
absolutnego: że czyn ma być świadomy. A ja uważam, że konsekwencje czynu
nieświadomego też należy ponosić, i na przykład w prawie cywilnym tak się
właśnie dzieje.
J. Kochanowski: W prawie karnym jest to również możliwe.
W. Osiatyński: Tak, ale warunkiem kary jest pewna forma
świadomości, nawet jeżeli jest to lekkomyślność albo niedbalstwo. Na przykład
na temat odpowiedzialności alkoholików i narkomanów mądrzy skądinąd ludzie
mówią, że skoro są to choroby i człowiek nie ma żadnej zdolności panowania nad
nimi, to powinien być zwolniony od odpowiedzialności za czyny, które w wyniku
tej choroby popełni. Osobiście dość dobrze znam ten temat, ale według mnie jest
akurat odwrotnie: odpowiedzialność niezależnie od świadomości jest warunkiem
człowieczeństwa, a w przypadku takich chorób jak alkoholizm, narkomania czy
inne choroby kompulsywne —
wręcz warunkiem wyzdrowienia.
Drugi problem dotyczy kary i jej koncepcji. W prawie karnym uczono mnie,
że istnieją cztery funkcje kary: prewencja zbiorowa, czyli odstraszanie innych
od popełniania przestępstw; prewencja indywidualna, czyli przeciwdziałanie powrotowi
tego samego człowieka do przestępstwa; odpłata i wreszcie — resocjalizacja
sprawcy. Wszystkie cztery całkowicie, w sposób haniebny dla mnie jako obywatela
i człowieka, pomijają wynagrodzenie szkody ofierze. Scentralizowane państwo od
samego początku swego istnienia uznało, że ono będzie reprezentowało ofiary i
wymierzało „sprawiedliwość". To pominięcie ofiary jest haniebnym elementem
prawa karnego, tak jak jest ono uczone do dzisiaj. Niemalże nie mieści mi się
w głowie to, że żaden teoretyk prawa karnego przeciwko temu się nie zbuntował —
zbuntowali się dopiero zwolennicy sprawiedliwości restytucyjnej. Restytucja,
czyli uwzględnienie ofiary i przywrócenia jej godności i dobrostanu
psychicznego, dla mnie powinna być na pierwszym miejscu.
Profesor Kochanowski powiedział, że w przypadku dramatycznego przestępstwa
konsekwencja restytucyjna ulega usunięciu na rzecz karnej. A ja uważam, że
jedna drugiej nie tylko nie wyklucza, ale nasila się w równym stopniu. W
przypadku tak obrzydliwego przestępstwa, jakim jest gwałt, powinna być nasilona
zarówno odpowiedzialność karna, jak i restytutywna.
Sprawcy powinni otrzymać długoletni wyrok, a przy tym powinno się tak na nich
oddziaływać, żeby po pewnym czasie, nadal będąc w więzieniu, mogli choćby
symbolicznie — a w niektórych przypadkach bezpośrednio — zadośćuczynić ofiarom
podobnych przestępstw.
Kto powinien siedzieć
Nie jestem abolicjonistą. Jestem za tym, żeby ludzie siedzieli
wwiezieniu, jeżeli trzeba. Oczywiście, nie powinni siedzieć z długoletnimi
wyrokami sprawcy przestępstw popełnionych pierwszy raz, na których można —
być może — w inny sposób oddziaływać skuteczniej. Ale niektórzy powinni
siedzieć. Przez wiele lat pracowałem w więzieniu z trzema kobietami, które
popełniły chyba najgłośniejsze przestępstwo XX wieku: zabójstwa na rozkaz Charlesa Mansona. Odwiedzam je w więzieniu od 1983 roku —
ostatni raz bytem u nich w zeszłym roku. Nie mam żadnych wątpliwości, że dwie
z nich dzisiaj nie zrobiłyby nikomu najmniejszej krzywdy, że się bardzo
zmieniły, dojrzały, i że ich siedzenie w więzieniu z punktu widzenia prewencji
ogólnej, prewencji indywidualnej, odpłaty, resocjalizacji — nie ma po prostu
żadnego sensu. Jednocześnie uważam, że przy takiej decyzji, jak zwolnienie
kogoś, kto popełnił takie przestępstwo, wchodzą w grę jeszcze inne elementy — i
prawdopodobnie, gdybym był członkiem tego, co się tam nazywa Parol Board — u nas to jest sąd
penitencjarny— zadrżałaby mi ręka i prawdopodobnie nie podpisałbym zwolnienia.
J. Kochanowski: Prawo karne uwzględnia ofiarę przestępstwa, i to
na wiele sposobów, na przykład nakładając na sprawcę obowiązek naprawienia
szkody. W praktyce bywa z tym różnie, ale w praktyce ze wszystkim bywa różnie.
Natomiast spór między nami — nie wiem, czy możliwy do pogodzenia — leży w
czymś innym, a mianowicie, że to, co jest panu, jak rozumiem, bliższe — czyli sprawiedliwość restytutywna — wysuwa na plan pierwszy właśnie
rozwiązanie konfliktu, restytucję, zadośćuczynienie ofierze, gubiąc to
zadośćuczynienie, które zdaniem moim — i wielu ofiar — jest najważniejsze.
Potępienie zła, wymierzenie kary — sprawiedliwej, proporcjonalnej do winy—jest
właśnie wyrazem społecznej solidarności z niewinną
ofiarą, która w ten sposób uzyskuje niezbędną moralną satysfakcję za wyrządzoną
krzywdę. Dalsze sprawy — odszkodowanie, działanie na rzecz rodziny, prace
społecznie użyteczne, kontakt z przestępcą, który uznaje swoje winy, co teraz
jest tak modne — mogą być uwzględniane, chociaż co do generalnej ich
skuteczności mam często wątpliwości. Wzbogacenie tych środków jest oczywiście
bardzo wskazane — ale tylko pod tym pierwszym
warunkiem. Jeżeli ten wyraz solidarności z niewinną ofiarą, który znajduje wyraz
w karze, zastępujemy innymi formami zadośćuczynienia — wtedy następuje
podważenie tego, co stanowi podstawę odpowiedzialności, i zakłócenie tego, co
jest najważniejsze. Innymi słowy — problem jest w gradacji tego, co jest
zasadnicze, a co uzupełniające.
Z. Stawrowski: Nie jestem prawnikiem, więc trudno
mi powiedzieć, jak wygląda rzeczywista ochrona ofiary i zadośćuczynienie jej,
ale intuicja sprawiedliwości mówi mi, że w pierwszym rzędzie to właśnie
powinno zostać zapewnione.
Myślę, że co do tego całkowicie się zgadzamy. Jak sądzę,
zgadzamy się również co do tego, że sprawiedliwe prawo powinno przede wszystkim
zadośćuczynić godności człowieka — zarówno sprawcy, jak i ofiary.
Godność człowieka leży u podstaw całego porządku prawnego, całego
porządku sprawiedliwości. To, czy leży także u podstaw porządku prawa
stanowionego — to już inna sprawa.
Ten akcent na ofiarę —jak rozumiem — nie
dotyczy jedynie przywrócenia naruszonych jej dóbr, ale przede wszystkim właśnie
ochrony jej godności. Dla przywrócenia jej godności, ofiara —
jeżeli oczywiście przeżyła... — musi w procesie
zadośćuczynienia czy restytucji prawa poczuć, że jest traktowana jak człowiek i
ta jej godność musi być chroniona również za pomocą tych środków, o których
wspominał przed chwilą profesor Osiatyński.
Ważna jest również kwestia przywrócenia
pewnego porządku — porządku sprawiedliwości czy też porządku moralnego.
Sprawiedliwa kara w sposób oczywisty przywraca w tej dziedzinie stan uprzedni,
który został naruszony przestępczym czynem. Ale nie można zapominać o jeszcze
jednym aspekcie sprawiedliwej kary — o potraktowaniu samego sprawcy jako osoby
i uszanowaniu jej godności. W gruncie rzeczy sprawiedliwa kara — to jest myśl
wzięta od Hegla — oznacza potraktowanie sprawcy wedle jego własnego prawa.
Sprawca swoim czynem nie tylko dokonuje jakiegoś przestępstwa, ale również
proponuje nowe własne prawo, nowy porządek, nową zasadę relacji międzyludzkich,
która wchodzi w konflikt z dotychczas obowiązującym porządkiem — na przykład:
„wolno naruszać własność", „wolno oszukiwać", „wolno zabijać".
Jeżeli sprawcę traktuje się poważnie, stosuje się w stosunku do niego jego
własne prawo. Traktuje się go jako wolną i odpowiedzialną osobę, która ma prawo
kształtować swoje życie tak, jak uważa. W tym sensie w wymierzonej mu karze
spełnia się tylko jego własna wola.
J.
Kochanowski: Możliwość ponoszenia odpowiedzialności stanowi o godności
człowieka, który tej odpowiedzialności podlega. Jest nie tylko tak, że kara
jest następstwem jego odpowiedzialności —jest także odwrotnie. Wymierzenie mu
kary stanowi uznanie jego odpowiedzialności, a wykonanie tej kary jest drogą do
przywrócenia mu tej godności, którą zatracił jako sprawca przestępstwa.
— Pomysł
mediacji w przypadku drobniejszych przestępstw wydaje się bardzo nęcący. Cóż
może być piękniejszego niż pojednanie ofiary ze sprawcą, wybaczenie
krzywdzicielowi, który zrozumiał, że wyrządził zło? Mam jednak wrażenie, że w
praktyce ofiara podlega tu swego rodzaju szantażowi moralnemu. Przychodzi do
niej sprawca, mówi, że pojął, jakie zło wyrządził i na podstawie takiej deklaracji — której szczerość jest niezmiernie trudna do
zweryfikowania — razem z mediatorem oczekują, że pokrzywdzony wybaczy i się
pojedna. I niech ten śmie się nie pojednać! Okaże tym samym swą nędzę moralną —
odrzuci wyciągniętą rękę nawróconego sprawcy. W ten
sposób państwo wycofuje się ze swojego
zobowiązania do ukarania przestępcy, przerzucając całą odpowiedzialność na
ofiarę przestępstwa, która nie dość, że została pokrzywdzona, to jeszcze może
się okazać gorsza moralnie od nawróconego w międzyczasie sprawcy...
W.
Osiatyński: Odczuwam wiele sceptycyzmu wobec uproszczonego modelu mediacji, o którym często słyszymy i mówimy,
natomiast jestem ogromnym zwolennikiem modelu sprawiedliwości naprawczej —
takiego na przykład, jaki funkcjonuje w Nowej Zelandii, obowiązkowo wobec osób
nieletnich i nieobowiązkowo wobec pełnoletnich. Ten model
niczego nie wymusza ani na ofierze, ani na sprawcy. Przewiduje on dwie drogi: jedną
— normalnej, tradycyjnej odpowiedzialności karnej przed sądem, a drugą —
właśnie restytutywną,
konferencji naprawczej. Muszą się nią zgodzić obie strony — i sprawca, i ofiara.
W dwudziestoletnich już doświadczeniach
sprawiedliwości naprawczej w Nowej Zelandii jest jedna rzecz, którą nie bardzo
mogę pogodzić z teorią profesora Kochanowskiego. Podobnie jak wiele innych
osób, w imieniu ofiar żąda on, żeby winnych ukarać surowo. Otóż według
procedury nowozelandzkiej po pierwszej wspólnej konferencji, podczas której
ustala się fakty, rozdziela się grupę sprawcy i grupę ofiary. Sprawca z
rodziną, adwokatem, jakimś doradcą — oraz ofiara z bliskimi, działaczem
społecznym, czasem policjantem, idą do dwóch osobnych pokojów i zastanawiają
się, jakie konsekwencje powinien ponieść sprawca, żeby po pierwsze — czegoś się
nauczył, a po drugie — przywrócony został naruszony ład w społeczności, a
ofiara też miała satysfakcję. Okazuje się, że w ponad 90 procent przypadków
grupa sprawcy jest surowsza od grupy ofiary! Myślę, że dużo ludzi o punitywnym nastawieniu podsyca
spiralę przemocy, ponieważ surowa kara jest pewną formą przemocy
— co nie znaczy, że jestem przeciwnikiem surowych kar, jeszcze raz to
podkreślam.
J.
Kochanowski: Kwestia, czy ofiara domaga się kary bardziej surowej, czy
mniej, jest ważna, ale drugorzędna. Odpowiedzialność i sankcja funkcjonują
przede wszystkim — powtórzę to raz jeszcze — w interesie społecznym. Zagrożenie
karą, jej wymierzenie oraz wykonanie stanowią potępienie wyrządzonego zła i
potwierdzenie, że pewne reguły obowiązują, a ten „porządek prawny", który
chce narzucić sprawca — nie może być zaakceptowany. Jeśli się tego nie zrobi,
następuje dezintegracja społeczna.
Nie zamierzam kwestionować efektywności
i sukcesu konferencji naprawczych czy mediacji na Nowej Zelandii. Jest jednak
dla mnie charakterystyczne, że takie koncepcje pojawiają się w tak spokojnych i
odległych miejscach. Bardzo trudno przenieść je do bardziej okrutnego świata. Nils Christie też mieszka — o ile
wiem — w małej miejscowości gdzieś na północy Norwegii...
Z.
Stawrowski: Profesor
Osiatyński powiedział przy okazji tych nowozelandzkich mediacji dwie
fundamentalne rzeczy. Po pierwsze i najważniejsze — musi nastąpić jasne
ustalenie faktów, prawdy o wydarzeniu. Po drugie — musi zostać dokonany
sprawiedliwy osąd tej sytuacji. I dopiero jeżeli
przestępca go zaakceptuje, otwiera się nowa perspektywa — perspektywa
wychowawcza. Ale ona, prawdę powiedziawszy, wykracza poza porządek
sprawiedliwości. Odniosę się do powszechnego doświadczenia:
czym innym jest wymierzanie sprawiedliwości w ramach porządku
państwowego, a czym innym — w ramach porządku rodzinnego. Również w rodzinie,
gdy karzemy i nagradzamy dzieci, w jakimś sensie chodzi o sprawiedliwość, ale
przecież nie ona jest tutaj najważniejsza. Młodemu człowiekowi, którego
kochamy, mamy przede wszystkim pomagać w drodze ku wyższym wartościom, mimo
wszystkich jego wykroczeń i upadków. Mamy wspierać go na drodze do wolności,
samodzielności i odpowiedzialności. A to już zupełnie inna perspektywa.
J.
Kochanowski: Z mojego punktu widzenia, z punktu widzenia doktryny
klasycznej czy neoklasycznej — sprawiedliwy wymiar kary powinien mieć
pierwszeństwo przed celami utylitarnymi czy restytutywnymi, a cele społeczne kary powinny mieć
pierwszeństwo przed tymi, które chcemy osiągnąć w stosunku do skazanego, na
przykład go zresocjalizować. Jeśli ograniczymy się do starego pojęcia
resocjalizacji, można ją stosować pod trzema warunkami: w stosunku do osób,
które jej potrzebują, które się do niej nadają i które wyrażają na nią zgodę.
Jeżeli te trzy warunki nie są spełnione, resocjalizacja jest fikcją.
W.
Osiatyński: Tu między nami zgody nie ma i nie będzie, i bardzo się z tego
cieszę. Pan powiedział, że cele społeczne mają priorytet wobec celu
indywidualnego, takiego jak choćby resocjalizacja. Ja nie znam innego sposobu,
w jaki kara mogłaby realizować cel społeczny, niż to, że sprawca, który
popełnił przestępstwo, czyli wyrządził innym ludziom krzywdę — w przyszłości
jej nie będzie wyrządzał. Otóż dla mnie nie tylko nie ma między tym
sprzeczności, ale wręcz przeciwnie: nie znam lepszego sposobu realizacji celu
społecznego kary niż resocjalizacja przestępców.
Resocjalizacja w ramach błędnej
filozofii prawa karnego sprzed trzydziestu czy czterdziestu lat, która
poszukiwała przyczyn przestępczości w czynnikach i zjawiskach zewnętrznych
wobec sprawcy — była niemożliwa. Byłaby bowiem z
założenia bezskuteczna bez usunięcia tych przyczyn. Ta filozofia była
dominująca, na nieszczęście dla resocjalizacji.
Warunkiem, na którym opierają się
wszystkie skuteczne teorie i praktyki oddziaływania na sprawców, jest
odrzucenie tej filozofii. Owszem, powodem przestępczości jako zjawiska
socjologicznego mogą być takie czynniki jak bieda albo halny. Natomiast powodem
każdego konkretnego przestępstwa jest
decyzja konkretnego człowieka bądź
jej zaniechanie, niesprzeciwianie się własnemu popędowi. Za ten czyn
odpowiedzialny jest on sam, a nie warunki społeczne, komunizm albo halny. I
jeżeli wyrzucimy tamtą teorię do śmietnika, gdzie jest jej miejsce, i
zastanowimy się nad odpowiedzialnością tego człowieka, wtedy może pojawić się
dużo bardzo skutecznych oddziaływań resocjalizujących.
W stosunku do sprawców przemocy domowej
skuteczność czteromiesięcznego programu edukacyjnego oduczania przemocy jest
taka, że po pięciu latach recydywa spada o 82 procent w stosunku do grupy
kontrolnej niepoddanej
takiemu oddziaływaniu. Tym ludziom nie mówi się: biliście żony albo ludzi na
ulicy, bo jesteście biedni albo czarni, tylko: jesteście odpowiedzialni za to,
w jaki sposób myślicie, reagujcie, i w jaki sposób wam się wydaje, że
wymierzacie sprawiedliwość. Wtedy to jest skuteczne.
J.
Kochanowski: Dokładnie trzydzieści lat temu powstała praca Roberta Martinsona „What Works", czyli „Co działa". Sprawdził
on ponad dwieście programów resocjalizacyjnych i doszedł do wniosku, że w
zdecydowanej większości nie prowadzą one do resocjalizacji, a nawet więcej —
resocjalizowani popełniali częściej więcej przestępstw niż ci, którzy resocjalizacji
nie byli poddawani.
W.
Osiatyński: Trzydzieści lat temu rzeczywiście było takie studium, z którego
wynikało, że metody stosowane wówczas w resocjalizacji nie działają. To nie
jest dla mnie dziś żadnym argumentem — przez trzydzieści lat zmieniło się bardzo
wiele. A ja znam przykłady, że resocjalizacja działa, i tylko to jest dla mnie
argumentem.
J.
Kochanowski: Tych badań nie dezawuuje upływ trzydziestu lat. Gorzej, że u
nas ciągle nie są one znane. Były zresztą później uzupełniane i kontynuowane. W
badaniach uzupełniających zauważono na przykład, że sprawcy po resocjalizacji co prawda wracają do przestępstwa, ale
niektórzy później albo też popełniają inne, mniej poważne przestępstwa.
Trzeba też wziąć pod uwagę, że około
połowy popełnionych przestępstw w ogóle nie zgłasza się policji — w Polsce 60
procent, potem części zgłoszeń policja nie przyjmuje, część dochodzeń się
umarza, tylko pewien procent spraw kończy się wniesieniem aktu oskarżenia,
jeszcze mniejszy procent kończy się wyrokiem skazującym. W efekcie w dobrze
funkcjonującym systemie prawnym ukaranych zostaje około pięciu procent sprawców
przestępstw. Jaki w takim razie ma być główny sens odpowiedzialności karnej?
Dla mnie tym sensem ma być komunikat skierowany do nich i do pozostałej części
społeczeństwa, że zło podlega karze, proporcjonalnej, sprawiedliwej,
odpowiedniej do jego rozmiarów i winy sprawcy. Wracam z uporem do tego, co
uważam za główny nurt odpowiedzialności, a wszystko pozostałe — w tym
wspomniane przez profesora Osiatyńskiego oduczanie przemocy w stosunkach
rodzinnych —jest dla mnie pewnym jej uzupełnieniem w niektórych przypadkach.
Z.
Stawrowski: Dodałbym,
że to uzupełnienie niezwykle ważne. Sam bujając w obłokach idei, jestem zawsze
pełen podziwu dla ludzi, którzy pracując z konkretnymi poranionymi przez życie
jednostkami, mogą się cieszyć, oglądając postępy wychodzenia tych ludzi z
głębokich problemów osobowościowych. Jednocześnie uważam, że debata o
sprawiedliwości dotyczy czegoś innego. Od samego początku ludzkiej historii
wiadomo, że w dobrym państwie musi chodzić o sprawiedliwość. Obywatele muszą
być o tym przekonani. Nie chodzi o to, żeby każdy bez wyjątku przestępczy czyn
znalazł sprawiedliwą karę — ale właśnie o
sprawiedliwość jako naczelną zasadę regulatywną.
Czym innym jest przy tym sprawiedliwość
stanowionego prawa, a czym innym — konkretny wymiar sprawiedliwości dokonywany
przez sąd. Refleksja nad prawem dokonywać się może na
poziomie apriorycznym. Możemy tu ustalić ogólne racjonalne zasady, i tutaj idea
sprawiedliwości jest kryterium absolutnym. Kiedy natomiast konkretny sędzia
wymierza sprawiedliwość za konkretne przestępstwo, wchodzą w grę wszystkie
wątki związane z uwarunkowaniami i uwikłaniami człowieka i sędzia musi również
uwzględnić te wszystkie aspekty, a nie tylko abstrakcyjną literę prawa
stanowionego, nawet gdyby odzwierciedlała ona w sposób doskonały ideę sprawiedliwości. Owa idea musi jednak pozostać w centrum
sędziowskiego osądu również przy braniu pod uwagę wszystkich konkretyzujących
aspektów. Natomiast jeżeli przestawimy akcenty, może
się okazać, że sędzia wcale nie wymierza sprawiedliwości, tylko prowadzi
działalność wychowawczą, społeczną, charytatywną, filantropijną, polityczną lub
odstraszającą.
W.
Osiatyński: Zgadzam się ze wszystkim, co pan powiedział o sprawiedliwości
jako naczelnej zasadzie państwa. Nasze niezadowolenie wobec państwa wynika z
tego, że nie tylko nie troszczy się o ono o nasze bezpieczeństwo, ale jest w
oczywisty sposób niesprawiedliwe: stronnicze, niebezinteresowne, uwikłane w różne interesy. Bardzo
mi się też podoba pańskie rozróżnienie sprawiedliwości porządku prawnego i
sprawiedliwości zastosowanej w konkretnej sprawie. Sprawiedliwość porządku
prawnego to dramat Antygony i Kreona i pytanie, który ład jest sprawiedliwy?
Mam jednak cały czas wrażenie, że
używając słów „wymiar sprawiedliwości" mają panowie na myśli w istocie
wymiar kary. A ja widzę wielką różnicę między wymiarem sprawiedliwości a
wymiarem kary tam, gdzie mówimy o indywidualnej odpowiedzialności. Kara jest
częścią wymierzania sprawiedliwości — tylko częścią, nie jest z nią tożsama.
Więzienie albo nic?
J.
Kochanowski: Powiedzieliśmy bardzo dużo o sprawach zasadniczych,
abstrakcyjnych. Chciałbym teraz zejść na ziemię. Rzeczywistość w Polsce jest
taka, że kara pozbawienia wolności jest zupełnie wyjątkowa — z przyczyn
praktycznych, a nie teoretycznych. W 84 procentach jest ona orzekana z
warunkowym zawieszeniem. Około 35 000 osób skazanych nie odbywa kary — 25 000 dlatego, że się nie zgłasza do więzienia, a
pozostałe dlatego, że im jej wykonanie odroczono. Ci skazani, którzy karę
odbywają, w większości podlegają warunkowemu zwolnieniu — w przypadkach
najdłuższych kar dotyczy to 95 procent skazanych. Dzieje się tak głównie dlatego, że w więzieniach przebywa o 20 procent
więcej skazanych niż jest tam miejsc, a jeszcze czeka tych 35 000 osób. Oznacza
to, że kara orzekana przez sąd w drodze — załóżmy — sprawiedliwego, wnikliwego,
długotrwałego procesu, w ogóle później nie zostaje wykonana.
Oczywiście w tej sytuacji powstaje
pytanie — nie tylko teoretyczne, ale praktyczne — czy nie powinniśmy znacznie
odważniej stosować kar nieizola-cyjnych,
bez pozbawienia wolności. Na tym zresztą został oparty w sposób krańcowy polski
kodeks karny z 1997 roku, który przejął model
niemiecki, bo polscy teoretycy jeździli na stypendia do Fryburga...
Można by nie mieć co
do tego zastrzeżeń, gdyby nie dwie sprawy. Otóż po pierwsze — model niemiecki stosuje się w sytuacji społeczeństwa, w
którym krzywa przestępstw jest płaska, to znaczy ich liczba utrzymuje się mniej
więcej na tym samym poziomie. Tymczasem w Polsce w ostatnim piętnastoleciu
nastąpił dwuipółkrotny wzrost przestępczości, i ona ciągle rośnie — od kilku do
kilkunastu procent rocznie. Po drugie — kary nieizolacyjne u nas po prostu nie funkcjonują. Nie
stworzono środków do stosowania mediacji — ludzie zresztą nie bardzo jej chcą.
W przypadku kary z warunkowym zawieszeniem, z nałożeniem na sprawcę szeregu
obowiązków, na przykład wykonywania pracy użytecznej albo niezbliżania się do ofiary, ich wykonanie ma
zagwarantować kurator, który u nas nie jest w stanie i nawet chyba nie chce
tego robić. Ten system w ogóle nie funkcjonuje.
W.
Osiatyński: Kary nieizolacyjne
u nas nie działają przede wszystkim właśnie dlatego,
że nie ma probacji — nie ma możliwości wyegzekwowania warunków zmiany osobistej
postawionych przestępcy. Probacja na tym właśnie polega — chodzi o warunki
postawione sprawcy, warunki behawioralne, a nie osobowościowe, wszystko jedno,
czy będą to prace na rzecz społeczności, czy skończenie kursu
niebicia, czy
skończenie kursu niepicia — tak nazywam terapię odwykową. Ponieważ u nas nie ma
probacji, to jest albo kara izolacyjna, albo w ogóle nic. Skoro z karą
izolacyjną są takie problemy, to w efekcie najczęściej nie ma nic. Jeżeli
miałbym decydować o tym, co w Polsce należy zmienić w pierwszej kolejności w
dziedzinie szeroko rozumianego wymiaru sprawiedliwości — to oczywiście
probację. W jej przypadku cele społeczne pokrywają się z celem indywidualnym.
Korzyść ma i ofiara, i sprawca, a przede wszystkim — społeczeństwo, bo jest w
nim mniej zagrożenia przestępczością, więzienia nie są wylęgarnią przestępców,
i więcej jest uczuć dobrych, a nie złych.
Nasza polityka karna jest postawiona na
głowie. Całkowicie puszcza się płazem, umarzając ze względu na znikomą
szkodliwość społeczną, drobne wykroczenia i przestępstwa, wobec których trzeba
koniecznie oddziaływać różnymi konsekwencjami. Więzienie powinno być wobec nich
stosowane rzadko, ale czasem mogłoby się też zdarzać. Natomiast zdecydowanie
zbyt surowo karzemy za przestępstwa poważniejsze. Kiedy ktoś wchodzi na drogę
przestępstwa, to przeważnie jesteśmy wobec niego bardzo łagodni zanim on kogoś
zabije czy okaleczy, co właściwie prowadzi go dosyć logicznie do zabicia czy okaleczenia. A potem jesteśmy bezradni i ze złości stosujemy
zbyt ostre represje.
Z.
Stawrowski: Podobno
żyjemy w państwie liberalnym. Klasycy liberalizmu akcentowali potrzebę nie
tylko sprawiedliwych praw, ale i miecza
sprawiedliwości. Ten miecz jest u nas mocno wyszczerbiony. Niezbędna jest taka
reforma państwa, żeby było ono ograniczone, ale jednocześnie silne i sprawne w
spełnianiu tych podstawowych funkcji, które tylko ono może spełniać — to znaczy
przede wszystkim w zapewnieniu bezpieczeństwa obywatelom.
—
O zapewnieniu bezpieczeństwa obywatelowi mówią chyba wszystkie partie, a każda
gazeta przynajmniej raz w tygodniu o tym pisze. I nic...
W.
Osiatyński: Uczestniczyłem jako doradca w pracach Komisji Konstytucyjnej. W
1995 roku przyszedłem na jej posiedzenie i zauważyłem, że w przyjętych do
tamtej pory zasadach naczelnych wśród celów państwa było wszystko — prócz
ochrony bezpieczeństwa obywateli. Żaden z 56 członków i czterech ekspertów tego
nie zauważył... Dopiero później to dopisano.