PUBLIKACJE

Niebo gwiaździste nad nim...

Moralność prawa jest tym, co stwarza również moralny obowiązek jego przestrzegania.

Dyskusja na temat "kryzysu prawa", jaka w pierwszych miesiącach tego roku toczyła się na łamach "Rzeczpospolitej", na pewno nie była na miarę sporu R. Dworkina z H.L.A. Hartem czy tego ostatniego z P. Devlinem. Podobnie jednak dotyczyła samej istoty prawa, czyli sposobu jego tworzenia i funkcjonowania. Dlatego warto podsumować kwestie, które tego wymagają.

Nowoczesność przeliczana na strony

"Nie wolno pozostawić bez konkretnej regulacji prawnej skomplikowanych i wielopłaszczyznowych stosunków społecznych nowoczesnego państwa, które bez tych uregulowań nie miałoby szansy przetrwania nawet dzień" - stwierdza mój adwersarz Kazimierz Łojewski i dodaje: "(É) cierpliwe utrzymywanie tego nadmiaru (bardzo niekiedy dokuczliwego) jest ceną, jaką współczesny człowiek płaci za swoje bezpieczeństwo prawne" ("Rzeczpospolita" z 18 kwietnia).

Wynikałoby z tego, że najlepszym dowodem nowoczesności naszego państwa i bezpieczeństwa prawnego są rozmiary Dziennika Ustaw, który w latach 2001 i 2002 liczył odpowiednio 12 tys. i 15 tys. stron, i że jesteśmy o wiele lepsi niż np. Wielka Brytania, gdzie odpowiedni dziennik urzędowy liczy pięć razy mniej, bo zaledwie ok. 3 tys. stron rocznie.

Każdy, kto miał do czynienia z jakimkolwiek urzędem czy byle sekretariatem sądowym wie, że owo zachwalane przez mec. Łojewskiego (choć nieco uciążliwe - jak dodaje) bogactwo przepisów nie zapewnia nam żadnego bezpieczeństwa prawnego. Wręcz przeciwnie, prowokuje do korupcji. Mój adwersarz nie zna i nie wyobraża sobie innej rzeczywistości, ciągle też wierzy w to, co dawniej o prawie jako woli klasy panującej ("obecnie zwycięskich gremiów politycznych") mówili jego nauczyciele.

Podobnie jak wielu twórcom naszego prawa, nie mieści mu się nawet w głowie, że ktoś w miarę poważny mógłby postulować zniesienie określonych regulacji prawnych, gdyż dalej pisze: "Oczywiście nie posądzam autora (tzn. mnie) o pogląd, że jednym ze sposobów wyjścia z tego tak ustalonego przez niego wariantu kryzysu prawa byłoby usunięcie jego przyczyny przez skasowanie określonych uregulowań prawnych, bo do takiego wniosku można jednak sprowadzić rozumowanie autora (..)". Tymczasem właśnie ten niewyobrażalny postulat chciałbym postawić. Wstępem bowiem do jakiejkolwiek sensownej reformy naszego systemu prawa (i państwa) powinny być - do czego wcześniej czy później na pewno dojdzie - przegląd i daleko idąca redukcja ustaw oraz aktów wykonawczych. Komisja Europejska postuluje dokonanie tego zabiegu na przeregulowanym ustawodawstwie europejskim, a jednym z sekretów przyspieszenia gospodarki Stanów Zjednoczonych za prezydentury Clintona była likwidacja ok. 16 tys. stron różnego rodzaju przepisów.

Szkodliwy nadmiar prawa i jego instrumentalizacja nie biorą się z powietrza, lecz m.in. z fałszywie pojętej roli państwa, którego powinno być jak najmniej. Za to powinno być znacznie silniejsze i skoncentrowane na funkcjach, które rzeczywiście do niego należą.

Nadprodukcja bierze się z nadliczebności

A gdy już uda się ograniczyć interwencjonizm państwowy, należy powstrzymywać się od regulowania prawem spraw, które: nie nadają się do regulacji prawnej albo nie muszą być uregulowane; nie dają się wyegzekwować; nie mają zabezpieczenia finansowego czy też - wreszcie - ich bilans zysków i strat jest ujemny.

Gdyby się do tego stosować, nie mielibyśmy obecnej dziury budżetowej, nie mówiąc już o ustawach gospodarczo i społecznie szkodliwych lub martwych. W Zjednoczonym Królestwie np. żaden projekt ustawy, która pociąga za sobą konsekwencje finansowe, nie trafi do parlamentu, jeśli kanclerz of Exchequer nie potwierdzi jej zabezpieczenia. A nieznana u nas ekonomiczna szkoła podejścia do prawa uczy m.in., jak przeprowadzać bilans ekonomiczny nawet regulacji prawnokarnych.

Konieczne jest również ograniczenie zdolności produkcyjnych parlamentu chociażby przez zmniejszenie liczby jego członków. Bez żadnej szkody dla jego funkcji można by go zmniejszyć przynajmniej o połowę. W Europie druga izba parlamentu liczy średnio 223 posłów, na świecie 195. Pod względem liczebności posłów przewyższamy wielokrotnie Stany Zjednoczone: w stosunku do liczby ludności mamy ich 7-8 razy więcej. Zważmy też, że niedługo będziemy mieli dodatkowo 50 posłów w Parlamencie Europejskim, który przejmie część funkcji ustawodawczych naszego Sejmu.

Nieposłuszeństwo obowiązkowe

W podobny sposób pisze Łojewski o podnoszonym przeze mnie braku legitymizacji oraz niedostatku moralności prawa: "Zarzut ten [na pewno wbrew intencji autora - to o mnie] jest dla polskiego prawa obraźliwy, a dla porządku prawnego aksjologicznie wątpliwy, zawiera bowiem implicite myśl o możliwości lekceważenia takiego prawa". Tak się jednak składa, że niezależnie od moich intencji nie jest to żadna "implicite" zawarta możliwość, tylko wszechogarniająca nas rzeczywistość, w której prawo na każdym szczeblu drabiny społecznej jest bezkarnie łamane. Natomiast pytanie o legitymizację prawa, czyli o powód, dla którego ludzie mieliby tego prawa przestrzegać, jest nieodłącznie związane z ideą prawa, która towarzyszy rozwojowi cywilizacji. Czy prawo, któremu podlegamy, bierze swój początek w woli Stwórcy (Stary Testament), jest odzwierciedleniem boskiego porządku świata (Tomasz z Akwinu), porządku natury (Grotius), umowy społecznej (Rousseau), czystego rozumu (Spinoza), czy jest odzwierciedleniem idei sprawiedliwości (Platon) czy też jeszcze czymś innym? Wszystkie odpowiedzi odnoszą prawo zawsze do jakiegoś wyższego porządku, stanowiącego kryterium jego słuszności i prawomocności.

Kazimierz Łojewski, i nie tylko on, zna jedną odpowiedź na to odwieczne pytanie: jest to wola "zwycięskich gremiów politycznych". A przecież dziwi się, że "lobbing jest rakiem zżerającym prawo" i "staje się ono narzędziem walki o jeden wymarzony cel, o władzę". Jednocześnie obawia się, że ktoś nawet implicite może dopuszczać nieposłuszeństwo takiemu prawu. Zdziwiłby się jeszcze bardziej, gdyby usłyszał, że nieposłuszeństwo prawu może być moralnym i obywatelskim obowiązkiem oraz że jeśli ludzie pewnych zasad prawa jednak przestrzegają, to bynajmniej nie dlatego, że dowiedzieli się o nich z kodeksów.

Właśnie moralność prawa jest tym, co stwarza również moralny obowiązek jego przestrzegania. Wyrazem tej moralności są np. nakazy: nie zabijaj, nie kradnij, nie oszukuj. To fundament prawa. Prawo pozytywne nie może ich zamienić na nakazy przeciwne, tzn. zabijaj, kradnij i oszukuj. Wówczas stałoby się niemoralne i nie mogłoby obowiązywać. Jest to co najmniej oczywiste, ale sprawy związane z aborcją, eutanazją lub - z nieco innej sfery - małżeństwami homoseksualnymi wywołują wszędzie tak wielkie spory i emocje właśnie dlatego, że dotyczą interpretacji prawa fundamentalnego. Do tego właśnie odnosi się uchwała Sejmu z 11 kwietnia 2003 r. w sprawie suwerenności polskiego prawodawstwa w dziedzinie moralności i kultury, która - niezależnie od jej politycznego kontekstu - słusznie zastrzega, że prawo polskie musi respektować moralność własnego społeczeństwa, a nie np. społeczeństwa holenderskiego, bez względu na to, jak bardzo to ostatnie jest rozwinięte i postępowe.

System zły? Nie, w ogóle go nie ma

Moralność prawa, która stanowi warunek posłuszeństwa, rozumiana bywa jednak również inaczej. W sensie wewnętrznej moralności prawa, o której pisał m.in. Lon Fuller ("Moralność prawa", Warszawa 1978). Musi być ono w odpowiedni sposób ogłoszone i dostępne, nie może stanowić zakazów i nakazów z mocą wsteczną (lex retro non agit), musi być zrozumiałe i niesprzeczne. Nie może być zbyt często modyfikowane, bo wtedy obywatel nie jest w stanie kierować się nim w swoim postępowaniu ("Szkoła słowotoku" "Rz" z 17-19 maja). A wymierzanie sprawiedliwości nie może być sprzeczne z deklarowanymi i obowiązującymi prawami. Naruszenie któregoś z tych warunków prowadzi, jak pisze Fuller, nie tyle do złego systemu prawa, ile "do czegoś, co w ogóle systemem prawnym nie jest". Inną rzeczą jest, oczywiście, stopień naruszania każdego z tych warunków.

I wreszcie moralność samego ustawodawcy, którego przede wszystkim dotyczy obowiązująca we wszystkich kulturach prawnych tzw. złota zasada. Według Ewangelii św. Mateusza 7:12: "Wszystko więc, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie. Albowiem na tym polega Prawo i Prorocy". Jest to inaczej wyrażona świecka zasada wzajemności, która oczywiście ma kolejno zastosowanie do tych, którzy prawo stosują, oraz tych, którzy mu podlegają. Odwrotnością tej reguły jest zasada Kalego, często praktykowana przez wielu polskich parlamentarzystów. Moralność prawa jest więc przede wszystkim odbiciem moralności społeczeństwa i tym fundamentalnym prawem, które nas - kimkolwiek jest ustawodawca - obowiązuje. Następnie jest to jego moralność wewnętrzna oraz warunkująca je moralność samego ustawodawcy.

Prawo się odkrywa

Spór, czym właściwie jest i powinno być prawo, nie jest li tylko akademicki, lecz przekłada się bezpośrednio na rzeczywistość prawną i pokazuje, że nie ma nic bardziej szkodliwego w praktyce niż zła teoria. Ma więc decydujące znaczenie to, czy będziemy uznawać, że parlament jest - jak to się słyszy - swego rodzaju fabryką produkującą przepisy, ocenianą według ilości wypuszczanego produktu, czy też być może jest (powinno być) zupełnie inaczej. Ustawodawca nie tyle tworzy prawo, ile je odkrywa. Dziedziczy i interpretuje system prawa wynikający z jego moralności, tradycji i religijnych korzeni. Jak pisze Paul Johnson ("Odzyskanie wolności", Poznań 2002), "funkcją parlamentu jest dokonywanie niezbędnych poprawek w fundamentalnym prawie, aby dostosować je do zmieniających się potrzeb społecznych. Jego zasadnicza rola pozostaje zatem rewizyjna, natomiast organem prawodawczym parlament jest tylko w sensie wtórnym".

Prawo nie jest wolą "zwycięskich gremiów politycznych"! Tego rodzaju doktryna, wywodząca się wprost z rozumienia prawa jako "woli klasy panującej", prowadzi do usprawiedliwienia nieograniczonej suwerenności parlamentu i elekcyjnej dyktatury ochlokracji. Do zawłaszczenia państwa za pomocą "prawa". Do zniewolenia właściwego suwerena, którym w demokracji jest społeczeństwo.

W jednym muszę moim oponentom przyznać rację, a mianowicie, że opisując pewien stan kryzysu prawa ("Trzy powody kryzysu prawa" "Rz" z 4-5 stycznia), koncentrowałem się raczej na jego opisie niż przedstawieniu środków zaradczych. Jednak w samym już opisie zawarte są pewne postulaty; obecnie postawiłem je wyraźniej. Niektóre, jak konieczność przeglądu i redukcji obowiązującego ustawodawstwa, są stosunkowo proste, chociaż potrzebują trudnej to uzyskania "woli politycznej". Inne wymagają daleko idących zmian w podejściu do prawa i rozumieniu prawotwórczej roli parlamentu. Zmian nie tylko teoretycznych, lecz również kulturowo-cywilizacyjnych, na które można jedynie starać się oddziaływać.