CZARNE OWCE PALESTRY
W Stanach Zjednoczonych niestawienie się adwokata na
rozprawie zostałoby uznane za obrazę sądu i surowo ukarane
Janusz Kochanowski
Specjalista
od prawa karnego z Uniwersytetu Warszawskiego, konsul generalny RP w Londynie w
latach 1991-1995, były członek Zespołu ds. Nowelizacji Kodeksu Karnego przy
Ministrze Sprawiedliwości, prezes fundacji lus et Lex
Sędzia wzywa do siebie adwokata i stanowczym głosem
mówi: „W moim sądzie panu na to nie pozwolę". To sytuacja, którą często
możemy oglądać w amerykańskich filmach. Tak kończą się zazwyczaj próby
przedłużania procesuj przez obrońców w Stanach Zjednoczonych. W Polsce,
niestety, to niemożliwe. U nas adwokaci mogą się bawić z sędziami w kotka i
myszkę, bo niewiele ryzykują.
Procesowi w jednej z największych afer III RP, czyli
w sprawie FOZZ, grozi przedawnianie! Obrońcy mają obowiązek być lojalni wobec
swoich klientów i działać na ich korzyść, ale bezczelność obrońców Janiny Chim przekracza granice zrozumienia. Jak można wychodzić z
sądu, wiedząc, co się święci, po czym nie odbierać wezwań, wyłączyć faksy,
udawać, że się jest nieobecnym i nie chcieć przyjąć obrony z urzędu.
W USA niestawienie się adwokata w sądzie byłoby uznane za obrazę tego
sądu i zostałoby surowo ukarane. U nas sędzia może się jedynie poskarżyć
samorządowi adwokackiemu. Tyle że dotychczas niewiele
z tego wynikało.
KORPORACYJNA SAMOOBRONA
Wyjaśnijmy:
adwokaci Janiny Chim mieli obowiązek stawić się po
prawidłowym powiadomieniu na rozprawie. Adwokat nie może
bowiem odmówić wzięcia na siebie tego obowiązku. Owszem,. może zwrócić się do sądu o zwolnienie go z obrony, ale
ostateczna decyzja należy jednak do sądu. Sąd może - słusznie lub niesłusznie -
nakazać adwokatowi wykonywanie obowiązku obrony z urzędu. A ten musi się
podporządkować. To sąd apelacyjny będzie oceniał, czy sąd pierwszej instancji
miał prawo podjąć taką decyzję. Kiedy mamy już do czynienia z niesubordynacją
adwokatów, którzy wychodzą, nie zgłaszają się, mówią, że nie chcą się podjąć
obrony, sędzia nie może nic zrobić. Nie może nałożyć
żadnych sankcji na adwokatów. Jedyną nieprzyjemnością, która może ich spotkać,
jest postępowanie dyscyplinarne przed organami samorządowymi adwokatury.
Dotychczas była to jednak fikcja, bo w imię źle rozumianej solidarności
zawodowej - zamiast niszczyć zło w zarodku - z reguły starały się one zamiatać
swoje problemy; pod dywan. Zachowywały się tak jak związki zawodowe, które nie
oceniają, lecz Wonią swoich ludzi.
GRA W KOTKA I MYSZKĘ
Na
szczęście bezczelne zachowanie adwokatów występujących w sprawie FOZZ sprawiło,
że ich samorząd wszczął postępowanie dyscyplinarne. Stało się tak na skutek
nacisku opinii;, publicznej i wniosku ministra sprawiedliwości. Już samo
wszczęcie postępowania sprawiło, że obrońcy od razu stawili
siej na, kolejną rozprawę, umożliwiając kontynuowanie procesu. Jednak dopiero
rezultat postępowania dyscyplinarnego będzie działał prewencyjnie na
przyszłość. Możliwe zawieszenie adwokatów na dwa, trzy lata albo usunięcie ich
z zawodu, gdyby doprowadzili do „zerwania procesu", bo i taka możliwość
istnieje, byłoby sygnałem, że samorządy prawnicze zaczynają walczyć z
patologią. Gdyby się tak nie stało, podczas procesów nadal będzie dochodzić do
zabawy w kotka i myszkę.
KARA DLA ADWOKATA
Co
zrobić, żeby adwokaci nie ośmieszali wymiaru sprawiedliwości, nie podważali
zaufania do sądów? Konieczne jest wprowadzenie dyscyplinujących środków w
stosunku do adwokatów poprzez nowelizację przepisów kodeksu postępowania
karnego. Obecnie jest tak, że jeśli swoich obowiązków nie wykonuje na przykład
biegły, można ukarać go grzywną albo nawet aresztem (do trzydziestu dni). Tego
rodzaju sankcje powinny być rozciągnięte również na pełnomocników w sprawach
cywilnych i obrońców w sprawach karnych. Nie mogą oni przecież odgrywać ról świętych
krów. Drugie rozwiązanie, które może ukrócić samowolę obrońców procesowych, to
możliwość nakładania na nich kar porządkowych. Nie powinno być tak, że za
niewłaściwe zachowanie wobec sądu karze się świadków czy biegłych, a adwokatów
i pełnomocników już nie.
Paradoksalnie, sami adwokaci, w osobach obrońców
Janiny Chim, przyczynią się do wprowadzenia tych
niewątpliwie restrykcyjnych przepisów. Kiedy więc zostaną już wprowadzone, a w
obecnej sytuacji można być tego prawie pewnym, proponowałbym od ich nazwisk
nazwać je „lex Brydak i Ziębiński".
Model, w którym adwokaci mieli sami sobie radzić z tego rodzaju czarnymi
owcami, się nie sprawdził. Postępujący niezgodnie z etyką zawodową adwokaci
podpiłowywali gałąź, na której sami siedzą, czyli wymiar sprawiedliwości. Czas
na zmianę tego stanu rzeczy.